środa, 30 grudnia 2015

Wracam.

Wracam do życia wirtualnego. Powoli.
Na dobry początek: wszystkim, którzy ciągle tu zaglądają życzę wspaniałego i szczęśliwego Roku 2016. Życzę Wam ZDROWIA oraz: miłości, radości, spokoju, poczucia humoru, spełnienia marzeń oraz wszystkiego tego, co jest dla Was ważne. Niech to będzie wspaniały Rok! A tym, którzy jutro planują szampańską imprezę, życzę świetnej zabawy.


Szczerze DZIĘKUJĘ Wam za wszystkie emaile, życzenia i komentarze. Obiecuję odpowiedzieć na każdy email. Powoli...






niedziela, 30 sierpnia 2015

Pełnia.


Kredki na papierze.

Biała kredka na czarnym papierze.

Co dawniej robiłam w bezsenne noce? Frustrowałam się, denerwowałam, snułam jak duch po domu lub blogosferze, a czasami upijałam. Wszystkie te zachowania były jednym wielkim błędnym kołem, które wprowadzało mnie w bezsenność...
Moja Szmanka / Nauczycielka / Przyjaciółka namówiła mnie, abym w bezsenne noce próbowała „nawiązać duchowy kontakt” z Księżycem. Zgodnie z wiarą szamanów wszysto, powtarzam WSZYSTKO ma swojego rodzaju Duszę lub Energię. Tu już wchodzi gra słów i wierzeń.

W języku polskim Księżyc jest rodzaju męskiego, w języku angielskim nie ma rodzaju, dla mojej Szamanki, Księżyc jest postacią żeńską. 
Zrobiłam tak, jak poleciła mi Szamanka, chociaż początkowo z pewnymi oporami. Zaczęłam traktować Księżyc jako dobrą, wiele mogącą Prababcię, która zawsze mnie wspiera, jest obok, czy raczej nade mną, a podczas bezsennych nocy czuwa przy mnie i nie jestem sama. 
Zaczęłam Księżyc podziwiać, fotografować, rysować, malować, a nawet o nim pisać.
Na moim stoliku nocnym leży piękny błękitny kamień księżycowy (moonstone), który dostałam w prezencie od Szamanki. Podczas pełni w bezchmurne noce wystawiam na zewnątrz swoje kryształy i ulubione kamienie, aby i one otrzymały energię Księżyca.

Zamiast frustracji i zdenerwowania, wpatruję się w Tę Moją Prababkę lub kamień księżycowy, a czasami o 3 w nocy tworzę rymowane twory specjalnie dla Księżyca. Wiem, nie jest to górnolotna poezja, ale wierzcie mi, to wierszoklectwo spełnia swoje zadanie :)) Lepiej wierszoklecić niż wariować z rozpaczy.
Oto przykład:

Pełnia

Prababko okrągła Księżycowa
Do zabawy jesteś zawsze gotowa.
Świecisz nad nami gdzieś z oddali,
Poeci o Tobie przez wieki pisali.
Patrzę na Twą krągłą, karterową twarz
I zawsze pytam: co dzisiaj dla mnie masz?
Czy pozwolisz usnąć beztroskim snem?
Czy każesz szukać, co w duszy wiem?
Czy znowu bezsennością mnie zanudzisz?
Czy odkryjesz kawałek mej zapomnianej duszy?
Prababko Księżycowa bądż mym Przyjacielem.
Proszę Cię o tak dużo i tak niewiele!
Dla Ciebie stworzę łapacze snów
I cierpliwie poczekam na Twój Nów.
Prababko Księżycowa, cenię Cię jak nigdy dotąd,
Twa mądrość oduczyła mnie rzucać łatwy osąd.
Ludzi szanować będę nie tylko nocą.
Podziwiać będę gwiazdy, co pięknie migocą.
Prababko Księżycowa, doceniłam Twoje istnienie
Błagam Cię o ukołysanie i snu potrzebne wytchnienie.
Podziwiać będę Twą piękność podczas snu
A Ty po prostu bądź i nade mną stój.

Dzisiaj jest pełnia! I....cieszy mnie to, chociaż dawniej oznaczało tylko jedno: bezsenną noc. Teraz oznacza wiele możliwości: zabawę słowem lub obrazem, rozmyślania poważne i takie mniej poważne, a nawet radosny śmiech z towarzyszką Prababką Księżycową i znacznie większy dystans do siebie i tego z czym codziennie się borykam.
Lubię Księżyc :))

Akryle na płótnie (30 cm x 30 cm), obraz w trakcie malowania, faza tzw. podmalówki. Tu utknęłam. Moja fantazja idzie w kierunku obrazu abstrakcji. Z drugiej zaś strony, może by tak wykończyć tym razem nie abstrakcyjnie, a księżycowo? Obiecuję pokazać efekt końcowy niezależnie od tego, co postanowię.

piątek, 7 sierpnia 2015

Twórcze, uzdrawiające eksperymentowanie :))

Do what you love!
Go with the flow!
Enjoy the process !!!

Te słowa dotyczą moich artystycznych poszukiwań i eksperymentów, ale wiem, że nie tylko do tego się odnoszą.

Pierwsze eksperymenty z tuszem i gesso skończyly się niczym. Zmasakrowałam płótno brakiem wprawy i wiedzy. Ale sam proces eksperymentowania był dla mnie radosny, energetyzujący, leczniczy, dający satysfakcję i zdecydowanie był byciem w chwili. To był pierwszy taki eksperyment. Powinnam oczekiwać, że się nie uda, nieprawdaż? Czemu oczekiwałam od razu arcydzieła? Te złudne oczekiwania zawsze zabijały moją spontaniczność i ogromną radość. Teraz to widzę. To był potrzebny twórczy eksperyment. Jestem za niego wdzięczna!!! Nie dlatego, że odkryłam ciekawą i dającą wiele możliwości interakcję między gesso i tuszem.
Zdecydowanie odkryłam na nowo radość twórczej zabawy, energię pierwszych eksperymentów. Pozwoliłam sobie na twórczą, radosną wolność. Tworzyłam z potrzeby serca i emocji. Byłam zupełnie w danej chwili. Eksperymentowałam!!! Na nowo poczułam, że żyję:)) Wychodziłam z pozycji leżącej do siedzącej na czas eksperymentów i emocjonalnie endorfiny pozwoliły mi na coraz dłuższe siedzenie przy stole!
I, co najważniejsze, od nowa odkryłam, że w moim przypadku mam nie stresować się efektem końcowym tylko CZERPAĆ RADOŚĆ z samego procesu tworzenia :)). 
Proces jako bycie w chwili, proces jako zupełnie zatracenie się w moich nowych odkryciach. Proces, który pokazał mi z całą siłą, że nadal CZUJĘ, FASCYNUJĘ SIĘ, ŻYJĘ!
Przeżyłam wspaniałe CHWILE jako artysta. Uśmiech coraz częściej gościł na mej twarzy. Doświadczenie było piękne i uzdrawiające. Tworzenie dla tworzenia a nie dla kolejnego obrazu. Wyzwalające, regenerujące uczucie, które „wyszło” ze mnie po akcie zniszczenia starych obrazów...
Czuję pełnię szczęścia :))

Zaczęło się od tuszu i gesso, skończyło się dzisiaj na kilkuminutowym prawdziwym spacerze!!! Pierwszym od marca lub kwietnia. Uwielbiam naturę, leśne spacery, górskie wspinaczki, itd. Oczywiście pierwszy spacer był super krótki, miejscowy, wymęczył okrutnie, ale się ODBYŁ NARESZCIE po tylu miesiącach domowego „aresztu".  

Możecie bez problemu wyjść na spacer z psem? Lub mężem? Ewentualnie dziećmi? Cieszcie się z każdej chwili spacerowania. Ja nauczyłam się takie WIELKIE rzeczy w życiu doceniać. Tego Wam życzę :))

Pozdrawiam Was  serdecznie :*

Rysunek z innej epoki niż tej wyżej opisanej. Ale załączam, aby było też coś dla oka:
Oto mój „autoportret", wizja mnie sprzed kilku tygodni:

Chyba z tego zaplątania na wielu różnych plaszczyznach wychodzę. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Nowe terapie, nowi lekarze z innym nastawieniem, poszerzona diagnostyka szukająca powodów, nie skupiająca się na objawach. Wiele „uzdrawiających" medytacji z pozbyciem się niechcianych emocji. Teraz już jestem inna ja. Nadal zasłupana, ale inaczej. Wolno, bardzo wolno rozsupłowywuję te najróżniejsze warstwy swojego Ja. To długi proces wymagający cierpliwości. 
Choroba uczy mnie CIERPLIWOŚCI. Mimo to nie jestem bierna i przez to codziennie inna!
-------
Oto mój „autoportret" sprzed kilku lat. Wtedy widziałam siebie w innym świetle. Utożsamiałam się z fotografią i jej artystycznymi postaciami. Fotografia była dużą częścią mnie:

----
Obecnie widzę siebie jeszcze inaczej. Nie zdążyłam zobrazować.
Jednym słowem: rozwijam się i codziennie jestem innym Człowiekiem :))
Czasami odnoszę wrażenie, że w tym naszym ziemskim życiu po prostu chodzi o rozwój. Najróżniejszy i różnymi drogami. Najgorsza, nic nie wnosząca jest stagnacja, brak zmiany. 
Czy mam rację??? Któż to wie.....



czwartek, 30 lipca 2015

Dotknęłam „Wpływu jeziora błękitnego”.

Piszę tu o książce „Wpływ jeziora błękitnego" Magdaleny Szozdy.

Będąc wierną czytelniczką bloga Ani M., dowiedziałam się kilka miesięcy temu, że Ania M. wydaje pierwszą książkę z serii „Tangere". Ta seria to mają być książkowe wersje blogów. Przynajmniej tak to zrozumiałam. Jeżeli jestem w błędzie, to proszę Anię M. o sprostowanie :)).

Nie miałam żadnych wątpliwości, że jest to książka, którą muszę przeczytać. Dlaczego? Bo w pewien nienamacalny, niewerbalny sposób przemawia do mnie wrażliwość w odczuwaniu świata przez Anię M. I to wystarczy!  Nawet, gdy wyszło na jaw, która z blogerek jest autorką, postanowiłam nie wchodzić na jej bloga, dopóki nie przeczytam książki. Nie znałam tej blogerki i jej pisania.

Książka, po formalnościach związanych z zapłatą, dotarła do mnie z prędkością światła, odbudowywując zaufanie w pocztę. Zaskoczona szybkością, myślałam, że Ania M. jakąś magiczną rakietę posiada. Według niej to tylko zwykły aeroplan :))

Jak to mam w zwyczaju, dostając do ręki nową tradycyjną książkę (czyli nie ebook, bo z takich też namiętnie korzystam) powąchałam ją, przekartkowałam, przytuliłam i czytanie zaczęłam następnego dnia.
I cóż się okazało?
To nie powieść.
To nie tradycyjna poezja.
„Wpływ jeziora błękitnego" to zlepek wspomnień, wydarzeń, wierszy, fotografii, które po prostu trzeba dotknąć. Dotknąć i odczuć.

Oto przykład, jak się czyta „Wpływ jeziora błękintnego":
Czytam. Czytam zdanie za zdaniem, aż w pewnym momencie trafiam na stwierdzenie: „(...) jestem inna ale swoja". W tym momencie książka idzie na bok i myślę: to przecież o mnie. Kontekst inny, nieporównywalny, ale to jest MOJA MYŚL! 
Czytam dalej: „Wiem przecież, że jestem jedną z nich. To jest dobre. (...) Nareszcie jestem cała.”
Odkładam książkę i rozmyślam: też jestem jedną z nich. Jestem człowiekiem i kobietą. Tylko czy ja jestem cała? Jestem? Czy jeszcze nie? I czego mi brakuje do tej mojej całości?

I tak właśnie czyta się „Wpływ jeziora błękitnego". Zdanie za zdaniem, wspomnienie za wspomnieniem i nagle ... BUCH, pojawia się myśl, która przenika, DOTYKA, zostaje. Książkę trzeba odłożyć, a ta myśl krąży, wywołuje wspomnienia, ujawnia niezaleczone rany, prowokuje. Spełnia założone przez Anię M. zadanie „Tangere" (dotykanie) doskonale.

Polecam wszystkim, którzy są otwarci, aby spojrzeć wrażliwie na zatrzymane chwile, szczere wspomnienia, poetyckie opisy. Także tym, którzy mają odwagę pójść krok dalej i spojrzeć w swoje własne głęboko schowane wspomnienia. (Dodam, że sama po przeczytaniu tej książki zapisałam szereg własnych wspomnień, dotknęłam werbalnie nieodkryte części swojej przeszłości, co jest bardzo terapeutyczne.)
Teraz odkładam tę książkę na półkę, ale już wiem, że za jakiś nieokreślony czas sięgnę po nią ponownie. Dlaczego? Bo wtedy będę już inną osobą i przekonana jestem, że dotkną mnie i poruszą inne zdania, inne fragmenty i znowu zmuszą do autorefleksji. 

Jedyna rzecz, którą bym ulepszyła to jakość fotografii, bo grafika jest dla mnie istotna i stanowi integralną część całości. Zdjęcia są dla mnie równie ważne jak tekst, a w przypadku „Wpływu jeziora błękitnego" nie umiem odczuć zdjęć. Niestety. Jednak zdaję sobie sprawę, że druk zdjęć na innym papierze i być może inną techniką podniósłby cenę książki przynajmniej dwukrotnie. Takie są realia i doskonale to rozumiem.

Dziękuję za tę książkę autorce Magdalenie Szozdzie i wydawczyni Ani M. U nich znajdziecie też więcej informacji na temat „Wpływu jeziora błękitnego".

Ponieważ od roku „bawię się” w zachodnią (współczesną) odmianę szamanizmu, czytam możliwie wszystko na temat szamanizmu, uczęszczam na szamańskie warsztaty, koniecznie muszę dodać, że zabawa opisana w rozdziale: „Próba niewidzialności" to szamańska metoda stosowana przez szamanów od tysiącleci!!! Podobno skuteczna. Nie wiem, czy autorka zdaje sobie z tego sprawę, ale musiałam o tym wspomnieć :))) A może Magdalena Szozda jest szamanką, tylko nic mi o tym nie wiadomo?




——————————
Dzisiejszy wpis to moja blogowa CHWILA na książkę. Nikt nie sponsorował tej recenzji i mnie do niej nie namawiał :))

sobota, 25 lipca 2015

Yin i yang: moja największa mandala.

Skończyłam malować swoją największą mandalę akrylami. Na płótnie pół metra na pół metra! Do tej pory moje największe mandale miały około 25 cm średnicy. Jestem z siebie dumna i bardzo zadowolona!
A było to tak:
Mandalę zaczęłam malować więcej niż pół roku temu. Od razu wiedziałam jakie ma mieć kolory i wymiary i na której ścianie zawiśnie w naszym domu. W pokoju, gdzie czytamy, medytujemy, słuchamy muzyki, rozmawiamy, jednym słowem relaksujemy się. Pokój ma być też przemalowany, więc wszystko pod kolor. I z zapałem namalowałam mandalę prawie w całości, ale to prawie to duża różnica. Bo prawie to tylko prawie. Zostało na płótnie centralne kilkucentymetrowe koło i to prawie nie dało się wykończyć. Po pierwsze, wszystkie swoje mandale zawsze zaczynam od centrum, a potem one rozrastają się wraz z moją koncepcją i wyobraźnią. A ta zaczęła powstawać od tła. No a potem to nieszczęsne puste koło. Pół roku przestawiałam płótno od ściany do ściany pilnując, aby pies nie uznał go za dobrą zabawkę do rozgryzienia. A płótno całkiem spore i wszędzie przeszkadzało. Pół roku miałam blokadę artysty. A to chciałam jakiś szlachetny kamień wkleić. A to namalować jedno z moich totemicznych zwierząt. Ale to nie ten styl! Nie taka mandala! Potem wymyśliłam, że po prostu wmaluję tam drugą miniaturową mandalę, ale i ten pomysł mi nie odpowiadał. Zamalowanie koła jednym kolorem też nie brałam pod uwagę. I tak męczyła mnie ta mandala pół roku aż do dnia, który opisałam w „Metamorfozie", kiedy w chwili artystycznego kryzysu zniszczyłam większość swoich obrazów. Uchroniły się te, co wisiały na ścianach i te z mandalami. Następnego dnia, po tym niszczycielskim akcie wyzwolenia weszłam do pokoju „zbrodni", spojrzałam na od pół roku stojącą mandalę z pustym środkiem i EUREKA! Wiedziałam! Przecież to było takie oczywiste!
Symbol yin i yang! Moja mandala potrzebowała symbolu równowagi, dopełnienia, balansu, tak samo jak moje życie!
Nie ma dnia bez nocy, życia bez śmierci, gorąca bez zimna, końca bez początku i początku bez końca. Wszystko się dopełnia, równoważy. Najważniejszy jest balans.
I jak się okazało mój artystyczny kryzys przyniósł natychmiastowe natchnienie, bo nasze życie nie toleruje pustki. Zawsze coś czymś musi być zastąpione. Yin i yang.
I pisząc tytuł posta Metamorfozy: "Akt zniszczenia czy narodziny nowego artysty?" nie zdawałam sobie nawet sprawy z siły tych słów i jak szybko jedno zostanie zastąpione drugim :))

Mandala już na ścianie. Jak powiesiłam obraz było już dosyć ciemno w pokoju i teraz widzę, że zdjęcie komórką nie oddaje wszystkich niuansów. Wkrótce to nadrobię w lepszym świetle.
I detale:


niedziela, 19 lipca 2015

Zielone oczy

Moje oczy to zielona łąka
Po której dobra wróżka się błąka

Moje oczy to zielone drzewa
Każdy ich liść dla mnie śpiewa

Moje oczy to ogrom nadziei
I nic tego nigdy nie zmieni

Włosy narysowałam według wzoru Michele "Blooming Butter".

__________________
A Anita Lipnicka śpiewa:

„Moje oczy są nadal zielone
W moim oknie wciąż kwitnie nadzieja
I pełne światła są moje dłonie
Jeszcze wierzę w drugiego człowieka”
(tekst i muzyka: Anita Lipnicka)

Tekst pasuje i do mnie:




poniedziałek, 6 lipca 2015

Lato

Złotem promieni
Wtargnęło w me ciało

Topi gorącem
Kwitnie kolorami
Pachnie nektarem
Bzyczy owadami
Śpiewa ptakami
Błyszczy świetlikami
Kołysze świerszczami

Poddaję się 
Zmysłami pozwalam
Na tę cielesną zabawę
Lata


poniedziałek, 29 czerwca 2015

Wakacyjny niezbędnik 2015

Lato już u mnie w pełni:
Nie ulega wątpliwości, że spędzę go w domu, głównie odpoczywając. Jak zdrowie pozwoli będzie kilka krótkich spacerów, może wyjazd nad jezioro, abym szum fal posłuchała, może do lasu, abym wśród drzew posiedziała.
Nie ulega wątpliwości, że będzie to lato urocze, fascynujące i uzdrawiające.
Nie ulega wątpliwości, że na takie lato potrzebuję  #wakacyjnyniezbednik2015.

Oto mój niezbędnik, czyli odpowiedź na konkurs Nie-Matki Polki:
1. Hamak, na którym mogłabym wylegiwać się cały dzień w ogrodzie.
2. Dobra książka, z lekką treścią, którą czyta się z przyjemnością i która kończy się happy endem, inaczej nie może. W końcu coś na tym hamaku trzeba robić :))
3. Zestaw orzeźwiających herbat, najlepiej takich, które smakują dobrze w wersji mocno schłodzonej.
4. Szklanki na te herbaty, w kolorze turkusowym jak najbardziej!
5. Gosposia domowa/opiekunka do dzieci, która zajęłaby się kuchnią i karmiła dzieci, abym mogła na tym hamaku leżeć nie martwiąc się o żołądki potomków oraz ich inne potrzeby.
6. Piękne, ogrodowe kwiaty, nie wymagające pielęgnacji, które bezustannie cieszyłyby oko.
7. Releksujące, uspakajające nagranie, które wieczorem ukołysałoby mnie do snu.

Czy Wy macie już swój wakacyjny niezbędnik?










Miłość jest jak ogród.

Pierwszy raz na blogu wstawiam nie swoje zdjęcie, ale tak mnie ujęło swoim przekazem, że nie umiałam się powstrzymać. Dziękuję zatem Kate, że pozwoliła podzielić się tym niezwykłym zdjęciem.
Tu nie chodzi o koszulki i ich kolorystykę, ale zobaczcie, jak Kate umiejętnie je poukładała do zdjęcia, aby przekaz nabrał prawdziwej siły:


Więc dzisiaj chwila rozmyślania, jak MIŁOŚĆ różni się od wszystkich innych uczuć i nie poddaje prawom matematyki. Miłość zawsze tylko się mnoży, dodaje, czym więcej dajemy, tym więcej zostaje w nas. I wystarczy zasadzić, a potem już tylko będzie rosła, rosła, i rosła.
Zresztą zdjęcie mówi więcej niż tysiące słów.
Zasadźmy ziarenko miłości, a potem cierpliwie podlewajmy miłością, a reszta dokona się sama. 




piątek, 26 czerwca 2015

W kawałkach...

Po drodze
Upadłam

Potłukłam się
Połamałam
Rozsypałam

Składam
Sklejam
Buduję

I ciągle nie jestem
Całością.




niedziela, 21 czerwca 2015

Ludzie nazywają To Życiem....

Każdy koniec jest Początkiem
Każdy początek jest Końcem.
Koło bezustannie się toczy
Nie bierze pod uwagę, czy chcę.
Toczę się kołem
Od początku do końca
I od końca do początku.
Niezmiennie.
Ludzie nazywają to
Życiem.

wtorek, 16 czerwca 2015

Łzy pełni istnienia.

Łzy cisną się do oczu. Tajemnicze. Bez “dlaczego?”, bez “po co?” Ale z celem, bo wierzę, że cel jest zawsze, tylko nie zawsze go znam. 
Łzy nie muszą być złe.
Łzy nie muszą być chowane ukradkiem w rękaw.
Łzy są częścią mnie. 

Czasami czuję PEŁNIĘ istnienia w sobie. Uczucie nie do nazwania. Jestem większa niż jestem. I potężniejsza niż jestem. Czuję wolność. Czuję, że żyję w pełni. I wtedy pojawiają się łzy. Nie są to łzy szczęścia. Nie są to łzy nieszczęścia. To są łzy pełni istnienia, której nie da się nazwać. Tylko odczuć.



środa, 10 czerwca 2015

Chwila muzyczna

Akwarela "Nadzieja"
Czas na chwilę muzycznego wspomnienia i przypomnienia.

Cud życia toczy się non stop, pomimo, niezależnie... 
Czasami wystarczy chwila radości, miłości, prostoty. Cud życia z naszym aniołem nad głową.






piątek, 5 czerwca 2015

Pytania.

Tyle pytań bez odpowiedzi.
Tyle znaków zapytania.
I po co? Dlaczego? W jakim celu? Jak długo?
Już wiem, że mimo poszukiwań nie znajdę odpowiedzi. Nie teraz. Nie w tym życiu. Czy zrozumiem po śmierci? Toż to kolejne pytanie bez odpowiedzi.

„Wszechświat byłby równie niepojęty, gdyby składał się tylko z jednego kamienia wielkości pomarańczy. Pozostałoby to przeklęte pytanie: skąd wziął się ten kamień? “
(Jostein Gaarder – „Świat Zofii”)


czwartek, 28 maja 2015

Czy warto?

Chwila - krótki odcinek czasu.
Jest i zaraz jej nie ma. Warto ją przeżywać, nie mam wątpliwości.
Ale czy warto chwile łapać obiektywem?

Czy to strata czasu danego nam na przeżywanie?
Czy to możliwość złapania chwili, aby trwała dłużej?

????


środa, 27 maja 2015

Nadzieja.

Za każdym razem tak samo zachwyca i wydobywa z otchłani. Zawsze jest, paradoksalnie, nawet jak ją chwilowo tracę.

Jestem.
Powstaję.
Idę do żywych.

wtorek, 26 maja 2015

W ramionach.

Chciałabym się znaleźć w ramionach Matki. Skulić się jak w gniazdku, poczuć bezpiecznie, wypłakać ból, wyrzucić strach, poczuć spokój i zostać maminym pępkiem świata. W matczynych ramionach Miłości.


Nie mogłam dzisiaj rozmawiać przez telefon z mamą, łzy zatykały nam krtanie, zabrakło słów, pozostało milczenie pełne miłości. To jedna z tych trudniejszych chwil. Jutro będzie łatwiej.

poniedziałek, 25 maja 2015

Wybieram.

Każdy jest odpowiedzialny za siebie i swoje życie. Za swoje myśli i wspomnienia.
To co robię dzisiaj będzie jutro moim wspomnieniem. Jakie chcę mieć wspomnienie z dzisiejszego dnia? Czy chcę zachować w pamięci to, czego nie zrobiłam, ponieważ zasłabłam? Niewyspanie, ból głowy i rozdrażnienie, leżenie w łóżku? Nie! Z dzisiejszego dnia postanowiłam zapamiętać wspólny rodzinny posiłek, objęcie i słowa “Kocham Cię” oraz “Jesteś najlepszą mamą na świecie” powiedziane do mnie przez M. i P. przed snem. Uśmiechy. Zapamiętać chcę smak mięty z cytryną, mojego ostatnio ulubionego napoju. Także uczucie, że wszystko będzie dokładnie tak jak ma być. Mogę skupić się na tym, co chcę i myśleć o tym, co chcę. Jutro mogę wspominać właśnie te wspaniałości dnia dzisiejszego i zbierać nowe. Mam wybór. I to jest cudowne!

niedziela, 24 maja 2015

Lustro.

Chcę spojrzeć sobie w oczy, w ich odbicie i blask, więc patrzę w lustro. Pragnę ujrzeć siebie, zobaczyć kim jestem i jak wyglądam.
Nic nie widzę.
Lustro rozsypuje się w drobny mak. 

Setki szkiełek. Niektóre z nich są bardzo ostre. 
Sprzątać muszę ostrożnie, aby się nie skaleczyć.
Sprzątać muszę dokladnie, aby nikt inny nie zranił się przypadkowo.
Nadal nie wiem kim jestem i jak wyglądam. Nie dane mi było spojrzeć w swe odbicie.




Ulotność myśli.

Natłok moich własnych myśli i ich prędkość samą mnie zaskakuje. I nie są to myśli natrętne, niechciane czy chore. Przez moją głowę sprintują opowiadania, wiersze, rozważania i wszystko wydaje się ważne, sensowne i na wagę .... zapisania.
Biegnę na górę po zeszyt, bo opowiadanie mam w głowie. Dzwoni telefon. Odbieram. Rozmawiam minutę. Dalej idę po zeszyt ale myśli już przeskoczyły na drugą półkulę, przeszły na tor tematu pomagania i przyjmowania pomocy. Temat ważny obecnie dla mnie, przyjmowanie pomocy za mało oswojone, należy opisać, przerobić. Docieram wreszcie do zeszytu i siadam przy stole. Na chwilę zamieram w zachwycie, że siedzę bez wysiłku i zawrotów. Jestem szczęśliwa. Chwlą. Poprzednie myśli uleciały, bo teraz rozważam jak zmienne jest nasze życie i to, co w nim doceniamy. A przecież ta nietrwałość w świecie i nasze złudzenie stałości miały być tematem opowiadania, które zapisać koniecznie chciałam i po zeszyt pobiegłam.

I jak tu nadążyć? Zatrzymać? Zapisać? Gdy one ulotne jak wiatr pędzą i płynne jak woda, nieuchwytne jak powietrze, dotknąć nie mogę. Zmienne!
Istotne są dla mnie. Gdy znowu wpadnę w stan otępienia, to chciałabym je mieć zapisane. Pod ręką. Gotowe. Dowód na to, że łapię chwile i myślę.