piątek, 31 sierpnia 2018

I nie wróciłam...

W ostatnim swoim poście, baaardzo starym, napisałam, że wracam.

Nie wróciłam.

I nie mogę obiecać, że wrócę.

Wrócić chciałam ale los okazał się dla mnie mało łaskawy. Nie piszę, nie rysuję, nie maluję. Wegetuję. Więcej nie napiszę, bo cokolwiek bym napisała zabrzmi pesymistycznie.

Czasami chwile, które mnie spotykają są okrutne i bolesne. Niestety nie da się od nich uciec. Nie zamierzam tych chwil „łapać", utrwalać i zatrzymywać. Chwile to tylko chwile. Szybko mijają. Czasami najłatwiej wymazać je ze wspomnień.

Możecie wyjść do sklepu, ugotować obiad, posprzątać? Cieszcie się z tego, bo nie każdy może.
Możecie przygotować sobie jedzenie a potem go smacznie zjeść? Jeżeli tak, to nie narzekajcie na kalorie i trochę tłuszczu na swoim ciele. Cieszcie się smakiem.
Możecie spotkać się z przyjaciółmi, zmajomymi, porozmawiać, pośmiać się? A może jesteście w stanie poczytać książkę lub obejrzeć dobry film? Pamiętajcie, że to ogromny przywilej, którego większość ludzi nie docenia.
Możecie czytać te moje wypociny? No to gratuluję!!!

Dziękuję za wszystkie prywatne wiadomości, troskliwe pytania i słowa wsparcia. Dziękuję.

Jak złapię jakąś radosną chwilę, to może ją tu zatrzymam. Ale nie obiecuję, że wrócę.

Natomiast skończę pozytywnym akcentem: śpię!!! Przesypiam spokojnie noce bez jakichkolwiek czarów marów czy pigułek. Śpię z nadzieją, że może we śnie moje ciało zacznie chociaż trochę się regenerować. I nawet jak jest bardzo źle, to wiem, że nie jest jeszcze najgorzej, bo odpocznę w nocy. Nie ma nic wspanialszego niż spokojnie przespana noc!!!


środa, 30 grudnia 2015

Wracam.

Wracam do życia wirtualnego. Powoli.
Na dobry początek: wszystkim, którzy ciągle tu zaglądają życzę wspaniałego i szczęśliwego Roku 2016. Życzę Wam ZDROWIA oraz: miłości, radości, spokoju, poczucia humoru, spełnienia marzeń oraz wszystkiego tego, co jest dla Was ważne. Niech to będzie wspaniały Rok! A tym, którzy jutro planują szampańską imprezę, życzę świetnej zabawy.


Szczerze DZIĘKUJĘ Wam za wszystkie emaile, życzenia i komentarze. Obiecuję odpowiedzieć na każdy email. Powoli...






niedziela, 30 sierpnia 2015

Pełnia.


Kredki na papierze.

Biała kredka na czarnym papierze.

Co dawniej robiłam w bezsenne noce? Frustrowałam się, denerwowałam, snułam jak duch po domu lub blogosferze, a czasami upijałam. Wszystkie te zachowania były jednym wielkim błędnym kołem, które wprowadzało mnie w bezsenność...
Moja Szmanka / Nauczycielka / Przyjaciółka namówiła mnie, abym w bezsenne noce próbowała „nawiązać duchowy kontakt” z Księżycem. Zgodnie z wiarą szamanów wszysto, powtarzam WSZYSTKO ma swojego rodzaju Duszę lub Energię. Tu już wchodzi gra słów i wierzeń.

W języku polskim Księżyc jest rodzaju męskiego, w języku angielskim nie ma rodzaju, dla mojej Szamanki, Księżyc jest postacią żeńską. 
Zrobiłam tak, jak poleciła mi Szamanka, chociaż początkowo z pewnymi oporami. Zaczęłam traktować Księżyc jako dobrą, wiele mogącą Prababcię, która zawsze mnie wspiera, jest obok, czy raczej nade mną, a podczas bezsennych nocy czuwa przy mnie i nie jestem sama. 
Zaczęłam Księżyc podziwiać, fotografować, rysować, malować, a nawet o nim pisać.
Na moim stoliku nocnym leży piękny błękitny kamień księżycowy (moonstone), który dostałam w prezencie od Szamanki. Podczas pełni w bezchmurne noce wystawiam na zewnątrz swoje kryształy i ulubione kamienie, aby i one otrzymały energię Księżyca.

Zamiast frustracji i zdenerwowania, wpatruję się w Tę Moją Prababkę lub kamień księżycowy, a czasami o 3 w nocy tworzę rymowane twory specjalnie dla Księżyca. Wiem, nie jest to górnolotna poezja, ale wierzcie mi, to wierszoklectwo spełnia swoje zadanie :)) Lepiej wierszoklecić niż wariować z rozpaczy.
Oto przykład:

Pełnia

Prababko okrągła Księżycowa
Do zabawy jesteś zawsze gotowa.
Świecisz nad nami gdzieś z oddali,
Poeci o Tobie przez wieki pisali.
Patrzę na Twą krągłą, karterową twarz
I zawsze pytam: co dzisiaj dla mnie masz?
Czy pozwolisz usnąć beztroskim snem?
Czy każesz szukać, co w duszy wiem?
Czy znowu bezsennością mnie zanudzisz?
Czy odkryjesz kawałek mej zapomnianej duszy?
Prababko Księżycowa bądż mym Przyjacielem.
Proszę Cię o tak dużo i tak niewiele!
Dla Ciebie stworzę łapacze snów
I cierpliwie poczekam na Twój Nów.
Prababko Księżycowa, cenię Cię jak nigdy dotąd,
Twa mądrość oduczyła mnie rzucać łatwy osąd.
Ludzi szanować będę nie tylko nocą.
Podziwiać będę gwiazdy, co pięknie migocą.
Prababko Księżycowa, doceniłam Twoje istnienie
Błagam Cię o ukołysanie i snu potrzebne wytchnienie.
Podziwiać będę Twą piękność podczas snu
A Ty po prostu bądź i nade mną stój.

Dzisiaj jest pełnia! I....cieszy mnie to, chociaż dawniej oznaczało tylko jedno: bezsenną noc. Teraz oznacza wiele możliwości: zabawę słowem lub obrazem, rozmyślania poważne i takie mniej poważne, a nawet radosny śmiech z towarzyszką Prababką Księżycową i znacznie większy dystans do siebie i tego z czym codziennie się borykam.
Lubię Księżyc :))

Akryle na płótnie (30 cm x 30 cm), obraz w trakcie malowania, faza tzw. podmalówki. Tu utknęłam. Moja fantazja idzie w kierunku obrazu abstrakcji. Z drugiej zaś strony, może by tak wykończyć tym razem nie abstrakcyjnie, a księżycowo? Obiecuję pokazać efekt końcowy niezależnie od tego, co postanowię.

piątek, 7 sierpnia 2015

Twórcze, uzdrawiające eksperymentowanie :))

Do what you love!
Go with the flow!
Enjoy the process !!!

Te słowa dotyczą moich artystycznych poszukiwań i eksperymentów, ale wiem, że nie tylko do tego się odnoszą.

Pierwsze eksperymenty z tuszem i gesso skończyly się niczym. Zmasakrowałam płótno brakiem wprawy i wiedzy. Ale sam proces eksperymentowania był dla mnie radosny, energetyzujący, leczniczy, dający satysfakcję i zdecydowanie był byciem w chwili. To był pierwszy taki eksperyment. Powinnam oczekiwać, że się nie uda, nieprawdaż? Czemu oczekiwałam od razu arcydzieła? Te złudne oczekiwania zawsze zabijały moją spontaniczność i ogromną radość. Teraz to widzę. To był potrzebny twórczy eksperyment. Jestem za niego wdzięczna!!! Nie dlatego, że odkryłam ciekawą i dającą wiele możliwości interakcję między gesso i tuszem.
Zdecydowanie odkryłam na nowo radość twórczej zabawy, energię pierwszych eksperymentów. Pozwoliłam sobie na twórczą, radosną wolność. Tworzyłam z potrzeby serca i emocji. Byłam zupełnie w danej chwili. Eksperymentowałam!!! Na nowo poczułam, że żyję:)) Wychodziłam z pozycji leżącej do siedzącej na czas eksperymentów i emocjonalnie endorfiny pozwoliły mi na coraz dłuższe siedzenie przy stole!
I, co najważniejsze, od nowa odkryłam, że w moim przypadku mam nie stresować się efektem końcowym tylko CZERPAĆ RADOŚĆ z samego procesu tworzenia :)). 
Proces jako bycie w chwili, proces jako zupełnie zatracenie się w moich nowych odkryciach. Proces, który pokazał mi z całą siłą, że nadal CZUJĘ, FASCYNUJĘ SIĘ, ŻYJĘ!
Przeżyłam wspaniałe CHWILE jako artysta. Uśmiech coraz częściej gościł na mej twarzy. Doświadczenie było piękne i uzdrawiające. Tworzenie dla tworzenia a nie dla kolejnego obrazu. Wyzwalające, regenerujące uczucie, które „wyszło” ze mnie po akcie zniszczenia starych obrazów...
Czuję pełnię szczęścia :))

Zaczęło się od tuszu i gesso, skończyło się dzisiaj na kilkuminutowym prawdziwym spacerze!!! Pierwszym od marca lub kwietnia. Uwielbiam naturę, leśne spacery, górskie wspinaczki, itd. Oczywiście pierwszy spacer był super krótki, miejscowy, wymęczył okrutnie, ale się ODBYŁ NARESZCIE po tylu miesiącach domowego „aresztu".  

Możecie bez problemu wyjść na spacer z psem? Lub mężem? Ewentualnie dziećmi? Cieszcie się z każdej chwili spacerowania. Ja nauczyłam się takie WIELKIE rzeczy w życiu doceniać. Tego Wam życzę :))

Pozdrawiam Was  serdecznie :*

Rysunek z innej epoki niż tej wyżej opisanej. Ale załączam, aby było też coś dla oka:
Oto mój „autoportret", wizja mnie sprzed kilku tygodni:

Chyba z tego zaplątania na wielu różnych plaszczyznach wychodzę. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Nowe terapie, nowi lekarze z innym nastawieniem, poszerzona diagnostyka szukająca powodów, nie skupiająca się na objawach. Wiele „uzdrawiających" medytacji z pozbyciem się niechcianych emocji. Teraz już jestem inna ja. Nadal zasłupana, ale inaczej. Wolno, bardzo wolno rozsupłowywuję te najróżniejsze warstwy swojego Ja. To długi proces wymagający cierpliwości. 
Choroba uczy mnie CIERPLIWOŚCI. Mimo to nie jestem bierna i przez to codziennie inna!
-------
Oto mój „autoportret" sprzed kilku lat. Wtedy widziałam siebie w innym świetle. Utożsamiałam się z fotografią i jej artystycznymi postaciami. Fotografia była dużą częścią mnie:

----
Obecnie widzę siebie jeszcze inaczej. Nie zdążyłam zobrazować.
Jednym słowem: rozwijam się i codziennie jestem innym Człowiekiem :))
Czasami odnoszę wrażenie, że w tym naszym ziemskim życiu po prostu chodzi o rozwój. Najróżniejszy i różnymi drogami. Najgorsza, nic nie wnosząca jest stagnacja, brak zmiany. 
Czy mam rację??? Któż to wie.....



czwartek, 30 lipca 2015

Dotknęłam „Wpływu jeziora błękitnego”.

Piszę tu o książce „Wpływ jeziora błękitnego" Magdaleny Szozdy.

Będąc wierną czytelniczką bloga Ani M., dowiedziałam się kilka miesięcy temu, że Ania M. wydaje pierwszą książkę z serii „Tangere". Ta seria to mają być książkowe wersje blogów. Przynajmniej tak to zrozumiałam. Jeżeli jestem w błędzie, to proszę Anię M. o sprostowanie :)).

Nie miałam żadnych wątpliwości, że jest to książka, którą muszę przeczytać. Dlaczego? Bo w pewien nienamacalny, niewerbalny sposób przemawia do mnie wrażliwość w odczuwaniu świata przez Anię M. I to wystarczy!  Nawet, gdy wyszło na jaw, która z blogerek jest autorką, postanowiłam nie wchodzić na jej bloga, dopóki nie przeczytam książki. Nie znałam tej blogerki i jej pisania.

Książka, po formalnościach związanych z zapłatą, dotarła do mnie z prędkością światła, odbudowywując zaufanie w pocztę. Zaskoczona szybkością, myślałam, że Ania M. jakąś magiczną rakietę posiada. Według niej to tylko zwykły aeroplan :))

Jak to mam w zwyczaju, dostając do ręki nową tradycyjną książkę (czyli nie ebook, bo z takich też namiętnie korzystam) powąchałam ją, przekartkowałam, przytuliłam i czytanie zaczęłam następnego dnia.
I cóż się okazało?
To nie powieść.
To nie tradycyjna poezja.
„Wpływ jeziora błękitnego" to zlepek wspomnień, wydarzeń, wierszy, fotografii, które po prostu trzeba dotknąć. Dotknąć i odczuć.

Oto przykład, jak się czyta „Wpływ jeziora błękintnego":
Czytam. Czytam zdanie za zdaniem, aż w pewnym momencie trafiam na stwierdzenie: „(...) jestem inna ale swoja". W tym momencie książka idzie na bok i myślę: to przecież o mnie. Kontekst inny, nieporównywalny, ale to jest MOJA MYŚL! 
Czytam dalej: „Wiem przecież, że jestem jedną z nich. To jest dobre. (...) Nareszcie jestem cała.”
Odkładam książkę i rozmyślam: też jestem jedną z nich. Jestem człowiekiem i kobietą. Tylko czy ja jestem cała? Jestem? Czy jeszcze nie? I czego mi brakuje do tej mojej całości?

I tak właśnie czyta się „Wpływ jeziora błękitnego". Zdanie za zdaniem, wspomnienie za wspomnieniem i nagle ... BUCH, pojawia się myśl, która przenika, DOTYKA, zostaje. Książkę trzeba odłożyć, a ta myśl krąży, wywołuje wspomnienia, ujawnia niezaleczone rany, prowokuje. Spełnia założone przez Anię M. zadanie „Tangere" (dotykanie) doskonale.

Polecam wszystkim, którzy są otwarci, aby spojrzeć wrażliwie na zatrzymane chwile, szczere wspomnienia, poetyckie opisy. Także tym, którzy mają odwagę pójść krok dalej i spojrzeć w swoje własne głęboko schowane wspomnienia. (Dodam, że sama po przeczytaniu tej książki zapisałam szereg własnych wspomnień, dotknęłam werbalnie nieodkryte części swojej przeszłości, co jest bardzo terapeutyczne.)
Teraz odkładam tę książkę na półkę, ale już wiem, że za jakiś nieokreślony czas sięgnę po nią ponownie. Dlaczego? Bo wtedy będę już inną osobą i przekonana jestem, że dotkną mnie i poruszą inne zdania, inne fragmenty i znowu zmuszą do autorefleksji. 

Jedyna rzecz, którą bym ulepszyła to jakość fotografii, bo grafika jest dla mnie istotna i stanowi integralną część całości. Zdjęcia są dla mnie równie ważne jak tekst, a w przypadku „Wpływu jeziora błękitnego" nie umiem odczuć zdjęć. Niestety. Jednak zdaję sobie sprawę, że druk zdjęć na innym papierze i być może inną techniką podniósłby cenę książki przynajmniej dwukrotnie. Takie są realia i doskonale to rozumiem.

Dziękuję za tę książkę autorce Magdalenie Szozdzie i wydawczyni Ani M. U nich znajdziecie też więcej informacji na temat „Wpływu jeziora błękitnego".

Ponieważ od roku „bawię się” w zachodnią (współczesną) odmianę szamanizmu, czytam możliwie wszystko na temat szamanizmu, uczęszczam na szamańskie warsztaty, koniecznie muszę dodać, że zabawa opisana w rozdziale: „Próba niewidzialności" to szamańska metoda stosowana przez szamanów od tysiącleci!!! Podobno skuteczna. Nie wiem, czy autorka zdaje sobie z tego sprawę, ale musiałam o tym wspomnieć :))) A może Magdalena Szozda jest szamanką, tylko nic mi o tym nie wiadomo?




——————————
Dzisiejszy wpis to moja blogowa CHWILA na książkę. Nikt nie sponsorował tej recenzji i mnie do niej nie namawiał :))

sobota, 25 lipca 2015

Yin i yang: moja największa mandala.

Skończyłam malować swoją największą mandalę akrylami. Na płótnie pół metra na pół metra! Do tej pory moje największe mandale miały około 25 cm średnicy. Jestem z siebie dumna i bardzo zadowolona!
A było to tak:
Mandalę zaczęłam malować więcej niż pół roku temu. Od razu wiedziałam jakie ma mieć kolory i wymiary i na której ścianie zawiśnie w naszym domu. W pokoju, gdzie czytamy, medytujemy, słuchamy muzyki, rozmawiamy, jednym słowem relaksujemy się. Pokój ma być też przemalowany, więc wszystko pod kolor. I z zapałem namalowałam mandalę prawie w całości, ale to prawie to duża różnica. Bo prawie to tylko prawie. Zostało na płótnie centralne kilkucentymetrowe koło i to prawie nie dało się wykończyć. Po pierwsze, wszystkie swoje mandale zawsze zaczynam od centrum, a potem one rozrastają się wraz z moją koncepcją i wyobraźnią. A ta zaczęła powstawać od tła. No a potem to nieszczęsne puste koło. Pół roku przestawiałam płótno od ściany do ściany pilnując, aby pies nie uznał go za dobrą zabawkę do rozgryzienia. A płótno całkiem spore i wszędzie przeszkadzało. Pół roku miałam blokadę artysty. A to chciałam jakiś szlachetny kamień wkleić. A to namalować jedno z moich totemicznych zwierząt. Ale to nie ten styl! Nie taka mandala! Potem wymyśliłam, że po prostu wmaluję tam drugą miniaturową mandalę, ale i ten pomysł mi nie odpowiadał. Zamalowanie koła jednym kolorem też nie brałam pod uwagę. I tak męczyła mnie ta mandala pół roku aż do dnia, który opisałam w „Metamorfozie", kiedy w chwili artystycznego kryzysu zniszczyłam większość swoich obrazów. Uchroniły się te, co wisiały na ścianach i te z mandalami. Następnego dnia, po tym niszczycielskim akcie wyzwolenia weszłam do pokoju „zbrodni", spojrzałam na od pół roku stojącą mandalę z pustym środkiem i EUREKA! Wiedziałam! Przecież to było takie oczywiste!
Symbol yin i yang! Moja mandala potrzebowała symbolu równowagi, dopełnienia, balansu, tak samo jak moje życie!
Nie ma dnia bez nocy, życia bez śmierci, gorąca bez zimna, końca bez początku i początku bez końca. Wszystko się dopełnia, równoważy. Najważniejszy jest balans.
I jak się okazało mój artystyczny kryzys przyniósł natychmiastowe natchnienie, bo nasze życie nie toleruje pustki. Zawsze coś czymś musi być zastąpione. Yin i yang.
I pisząc tytuł posta Metamorfozy: "Akt zniszczenia czy narodziny nowego artysty?" nie zdawałam sobie nawet sprawy z siły tych słów i jak szybko jedno zostanie zastąpione drugim :))

Mandala już na ścianie. Jak powiesiłam obraz było już dosyć ciemno w pokoju i teraz widzę, że zdjęcie komórką nie oddaje wszystkich niuansów. Wkrótce to nadrobię w lepszym świetle.
I detale:


niedziela, 19 lipca 2015

Zielone oczy

Moje oczy to zielona łąka
Po której dobra wróżka się błąka

Moje oczy to zielone drzewa
Każdy ich liść dla mnie śpiewa

Moje oczy to ogrom nadziei
I nic tego nigdy nie zmieni

Włosy narysowałam według wzoru Michele "Blooming Butter".

__________________
A Anita Lipnicka śpiewa:

„Moje oczy są nadal zielone
W moim oknie wciąż kwitnie nadzieja
I pełne światła są moje dłonie
Jeszcze wierzę w drugiego człowieka”
(tekst i muzyka: Anita Lipnicka)

Tekst pasuje i do mnie: